Od dłuższej chwili leżałam w łóżku i nasłuchałam odgłosów dochodzących z
sąsiednich pomieszczeń. W mojej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo pytań, które
po wczorajszej rozmowie z Millinganem podsycił niepokój o ojca i dziwne
przeczucie, że tajemnica jego zniknięcia to zaledwie początek tej dziwnej
przygody. Włożyłam na siebie rzeczy,
które poprzedniego wieczora pożyczyła mi Alice i przejrzałam się w małym lustrze
wiszącym przy drzwiach. Nie wyglądałam za dobrze i tak też się czułam. Wygodna
część mnie tęskniła za przytulnym pokojem i łazienką zaprojektowaną przez
Wiktora Johnsa gdzie oprócz upragnionej w tym momencie wanny i gorącej wody,
znajdowały się moje ulubione sole do kąpieli i puchate ręczniki. Przywołałam
się jednak do porządku i biorąc głęboki oddech, otworzyłam drzwi na korytarz,
by po raz kolejny – tym razem na spokojnie – zmierzyć się z wielką niewiadomą
mojego nowego życia.
Po drugiej stronie lustra
wtorek, 17 lutego 2015
piątek, 7 listopada 2014
środa, 22 października 2014
środa, 15 października 2014
Rozdział III
Colette siedziała w salonie otoczona grupą bacznie
obserwujących ją ludzi, wśród których znajdował się Patrick, Alice oraz
Millingan. Słuchała uważnie wszystkiego o czym mówił, ale niecierpliwiła się
brakiem wieści o ojcu.
- Panie Millingan! – przerwała mu lekko podniesionym głosem.
– Z całym szacunkiem, ale nie interesuje mnie w tej chwili miejsce naszego
pobytu i te wszystkie zasady, których powinnam tutaj przestrzegać. Przynajmniej
nie teraz. Chcę się dowiedzieć, gdzie u diabła jest mój ojciec!
Po tym wybuchu odetchnęła gwałtownie i lekko speszona swoim
zachowaniem, rozejrzała się po pomieszczeniu z niepokojem.
- Nie wiem, gdzie jest twój ojciec, ale mam przeczucie, że
nic mu nie jest. Odchodząc poprosił, bym
otoczył cię opieką. Nie chcieliśmy ingerować w twoje dotychczasowe życie,
wierząc, że jesteś bezpieczna. Po prostu cię obserwowaliśmy.
- Obserwowaliście? – zapytała szeptem i instynktownie
spojrzała w kierunku Patricka.
- Zgadza się. Poprosiłem Patricka, aby miał na ciebie oko.
- Próbowałam się z panem skontaktować. Znalazłam adres
pańskiej firmy w jego gabinecie. Nikt nie był jednak w stanie określić kiedy i
czy w ogóle będzie pan dostępny – odrzekła zdezorientowana.
- Wiem. Doniesiono mi o tym. Uznałem, że lepiej będzie jeśli
odwlekę w czasie nasze spotkanie.
- Nie rozumiem – odpowiedziała. – Ojciec mówił, że…
- Henry chciał przede wszystkim trzymać cię z dala od
kłopotów – przerwał jej. Łudziłem się, że nikt nie dowie się o twoim istnieniu.
Chciałem, żebyś ułożyła sobie wszystko i szła naprzód.
- Ułożyła sobie wszystko? – zapytała poirytowana. – Pan chyba
żartuje. Od dłuższego czasu w mojej głowie istnieją tylko pytania, których z
każdym dniem przybywa. Te dziwne rzeczy… - zawiesiła się, spoglądając przed
siebie nieobecnym wzrokiem. – To co się ze mną działo – spojrzała na
wnętrze swoich dłoni.
- Moi drodzy – rzekł staruszek. – Zostawcie mnie z Colette.
Wszyscy skierowali się w stronę drzwi. Alice zatrzymała się
obok fotela, w którym siedziała Colette i kładąc dłoń na jej ramieniu,
uśmiechnęła się delikatnie, po czym ruszyła za pozostałymi.
- Henry coś jednak ci wyjaśnił, prawda? – zapytał Millingan.
- Tak. Na kilka dni przed zniknięciem był świadkiem
kolejnego z incydentów.
- Incydentów?
- To były różne dziwne rzeczy. Czasami kiedy się mocno
zamyśliłam, wokół migotało światło, paliły się żarówki. Kiedy gwałtownie
poruszyłam ręką, coś spadało z mebli, drzwi się zamykały… - przerwała drżącym
głosem. Spojrzała jednak w twarz siedzącego obok mężczyzny i zachęcona jego
przyjaznym spojrzeniem, kontynuowała.
- Sprzeczaliśmy się o wyjście na imprezę – uśmiechnęła się
pod nosem. – Teraz to wydaje się takie głupie. Chciałam pójść do klubu z
koleżankami, ale on upierał się, że to niebezpieczne. Zdenerwowałam się i chyba
powiedziałam coś o mamie.
Millingan zmrużył oczy coraz bardziej zaciekawiony. Chciał
usłyszeć coś więcej o matce dziewczyny, ale ta nie pociągnęła tego wątku.
- Podniósł głos stanowczo zabraniając mi wyjścia z domu.
Krzyczałam i gestykulowałam rękoma, a wtedy ze stołu z impetem spadło kilka
przedmiotów. Wszystko roztrzaskało się u naszych stóp. Ojciec nagle złagodniał.
Ja z kolei byłam nieźle wystraszona. Do tamtej pory wmawiałam sobie, że mam
jakieś omamy i to wszystko tak naprawdę to przypadki – po prostu. Przytulił
mnie do siebie i powiedział, że wszystko jest dobrze i żebym się nie bała.
Później siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy.
- Co ci powiedział?
- Wyjaśnił mi, że nie zwariowałam – odpowiedziała z
wypiekami na twarzy. – Pokazał kilka sztuczek z przedmiotami unoszącymi się
w powietrzu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Zasypałam go pytaniami, ale
dowiedziałam się tylko, że niektórzy ludzie posiadają takie dary, a te
uaktywniają się na różnych etapach życia. On zaczął w wieku dziewięciu lat i
nie miał nikogo, kto mógłby mu to wytłumaczyć.
- Wychował się w domu dziecka – dodał staruszek.
- Tam się poznaliście, prawda? – zapytała Colette. - Tata
trochę o tym mówił.
- Tak, trafiłem tam na rok przed osiągnięciem pełnoletniości.
Moje zdolności były już rozwinięte i co najważniejsze - zaakceptowane.
- Pan też…? – zaciekawiła się.
- Tak. Kiedy spotkałem Henryego od roku ukrywał się ze swoim
darem, ale wśród personelu i mieszkańców zasłynął jako dziwak. Zdradziłem się
przed nim, żeby wiedział, że może mi ufać. Od tamtej pory starałem się mu
pomagać – uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Ale mówiłaś, że ostrzegł cię,
iż coś może mu się stać.
- W wieczór przed zniknięciem wrócił do domu strasznie
niespokojny. Chciał, abym posiedziała z nim przy kominku. Milczał zapatrzony w
ogień niemal godzinę. Potem jednak popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i
powiedział, że wśród „obdarzonych” osób są również ci źli. I że naraził się im
dawno temu. Nie chciał zdradzić mi żadnych szczegółów. Poinformował jednak, że w
razie gdyby coś mu się stało, powinnam skontaktować się z panem.
- To wszystko?
- Tak. Następnego dnia już go nie było. Nie zabrał telefonu,
samochodu ani ubrań. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Jednak jego łóżko było nietknięte.
- Colette – Millingan zaczął delikatnie nachylając się w jej
kierunku. – Przypomnij sobie dokładnie, czy na pewno nic nie zniknęło?
- Ja… Nie jestem pewna, wydaje mi się, że nie – odrzekła lekko
zaskoczona nachalnością mężczyzny. – Dlaczego pan pyta?
- Po prostu, chcę się dowiedzieć, dokąd się udał. Każda
wskazówka może być cenna.
Colette odetchnęła głęboko zrezygnowana i przetarła twarz
dłońmi. Poczuła ogromne wyczerpanie spowodowane wcześniejszymi zdarzeniami i
rozmową z Millinganem
- Cóż. To była długa noc – rzekł mężczyzna wstając z fotela.
– Powinnaś się położyć.
- Chyba tak. Jestem strasznie zmęczona.
- Trafisz do pokoju? – zapytał z troską w głosie.
- Tak, proszę się nie kłopotać – odpowiedziała, po czym
ruszyła w stronę drzwi. Chwytając za klamkę, odwróciła twarz w stronę
mężczyzny.
- Dobranoc, Colette. Jutro jest nowy dzień i wszystko wyda
ci się nieco jaśniejsze. Pamiętaj, tutaj jesteś bezpieczna – powiedział.
poniedziałek, 7 lipca 2014
Rozdział II
Mogłaby przysiąc, że przez chwilę ich stopy były
oderwane od ziemi. Nie chciała dociekać co właściwie się z nimi dzieje, więc
ufając trzymającemu ją w ramionach chłopakowi, mocniej zacisnęła powieki.
- Jesteśmy na miejscu – Pat przejechał dłońmi po
plecach dziewczyny, próbując odsunąć ją od siebie. Colette zaskoczona otworzyła
oczy i zdezorientowana obejrzała się dookoła. Pomieszczenie było ogromne i
przypomniało jej hangar, w którym przed laty oglądała samoloty podczas
wycieczki szkolnej. Chciała zrobić krok do tyłu, ale zachwiała się i byłaby
upadła, gdyby nie natychmiastowa reakcja chłopaka.
- Spokojnie. To normalne za pierwszym razem –
podtrzymał ją za ramiona i uśmiechnął się do niej delikatnie. – Chodź – obrócił
ją lekko w stronę ściany, w której znajdowały się wąskie drzwi. Jak na
zawołanie wybiegła przez nie grupa ludzi. Colette zatrzymała się przestraszona
i spojrzała na chłopaka.
- Nie bój się. To przyjaciele – szepnął uspokajająco.
- Znam tego mężczyznę – odpowiedziała wskazując skinieniem
głowy na osobę przewodniczącą pozostałym.
- Moja droga Colette – zaczął staruszek – pamiętasz mnie,
prawda? Jestem John, John Millingan.
Dziewczyna pokiwała głową na znak zgody i objęła
ramiona dłońmi. Pat zdając sobie sprawę z faktu, iż Colette wciąż stoi w skąpym
stroju, w którym drzemała na łóżku, zdjął swój płaszcz i zarzucił go na jej
drżące ciało.
- Dziękuję Patricku - rzekł Millingan, po czym zwrócił się w stronę dziewczyny. - Przepraszam. Jesteś zmarznięta – zaczął prowadzić ją w stronę drzwi. Colette pozwoliła
się skierować w ich kierunku, ale odwróciła się, by nie stracić z oczu
chłopaka, który oddał jej swoje okrycie. Stał w tyle otoczony przez troje
młodych ludzi, którzy podekscytowani mówili jeden przez drugiego.
- Chodź moja droga. Musisz się ogrzać i przebrać.
Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Czy mój ojciec nie żyje? – podniosła głos – Panie Millingan,
proszę mi powiedzieć, czy on nie żyje? Wielokrotnie powtarzał, że jeśli coś mu
się… - tutaj zawahała się – stanie, to pan się mną zaopiekuje. To z panem
powinnam nawiązać…
- Colette – przerwał jej stanowczo – wejdźmy do
środka, a odpowiem na wszystkie twoje pytania.
Millingan wprowadził dziewczynę do małego pokoju, w
którym oprócz małego wąskiego łóżka znajdował się tylko nocny stolik z lampką.
- Przepraszam, wiem, że nie wygląda to zbyt
przytulnie.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała siadając na nieco
twardym materacu.
- To jedna z naszych… kryjówek. Zatrzymujemy się
tutaj, podczas pobytu na zachodzie.
Nagle rozległo się pukanie, a zaraz potem drzwi
uchyliły się nieco i zajrzała przez nie młoda uśmiechnięta dziewczyna.
- Wejdź Alice. Colette to jest moja siostrzenica
Alice.
- Przyniosłam ci kilka moich ubrań i buty. Jeśli nie
będą pasować spytamy Kim albo Natalie – wyciągnęła rzeczy w stronę Colette.
- Dziękuję.
- Poczekam w salonie – rzucił Millingan i opuścił
pokój.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Trochę dużo jak na jedną noc, prawda? – zapytała z
uśmiechem Alice i usiadła obok na łóżku.
- Tata ostrzegał, że może dojść do czegoś takiego.
Mimo wszystko jednak, czuję się skołowana – spojrzała na rzeczy dostarczone
przez dziewczynę.
- Jaki masz rozmiar stopy?
- 38.
- To jest 39. Będą nieco za duże, ale na początek
chyba lepsze niż bose stopy – zaśmiała się Alice. To nowa para, jeszcze jej nie
zakładałam. Mam takich kilka na treningi.
-Treningi?
Alice uśmiechnęła się zagadkowo i odpowiedziała – o tym
później. Przebierz się. Salon jest na lewo, drzwi będą otwarte – dodała i
wyszła z pokoju.
Colette westchnęła głęboko, czując, że powoli
schodzi z niej stres i napięcie wywołane poprzednim zdarzeniem. Przejrzała
ubrania i wybierając szare dresowe spodnie oraz luźną białą bluzkę z długim
rękawem, postanowiła się przebrać. Zdjęła piżamę i składając ją w kostkę, ułożyła
na łóżku, gdzie jej wzrok powędrował do płaszcza chłopaka. „Patrick, tak ma na
imię” – pomyślała. Chwilę później wyszła na ciemny korytarz i skierowała się w
stronę pomieszczenia, z którego dochodziły przyciszone głosy. Kiedy stanęła w
progu, zaległa cisza, a zebrane osoby utkwiły w niej wzrok.
- Usiądź Colette – powiedział Millingan, wskazując
dłonią jeden z foteli.
piątek, 4 lipca 2014
Rozdział I
Pat stał oparty
o framugę drzwi balkonowych i obserwował leżącą w łóżku dziewczynę. Ułożona na
boku z długimi, smukłymi i podkulonymi nieco nogami, spała z głową na prawej
ręce. Czarne loki rozrzucone na poduszce
mieniły się w ciepłym świetle nocnej lampki.
Oddychała miarowo. Chłopak zarejestrował
głuchy dźwięk dochodzący z korytarza na parterze.
- Do roboty
Pat – mruknął pod nosem, rozdrażniony swoim beztroskim zachowaniem. Chciał do
niej podejść, ale wtedy się obudziła. Zupełnie nagle otworzyła oczy i uniosła
głowę, spoglądając prosto w jego twarz. Pat szybko ukrył zaskoczenie i przybrał
stanowczy wyraz twarzy.
- Kim
jesteś? – zapytała unosząc się na rękach.
- Musimy
stąd iść. Ktoś jest na dole. Przyszedł po ciebie – odpowiedział podchodząc
powoli w jej stronę. Gwałtownie zerwała się z materaca i stanęła obok nocnej
szafki.
- Nie bój
się – uspokoił ją.
- Nie boję
się ciebie – szepnęła, zerkając w stronę drzwi, przez które w tej samej chwili wpadł
do pokoju wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna. Spojrzał na nią z furią w
oczach i uśmiechem na ustach, ale kiedy zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu
znajduje się ktoś jeszcze, stanął jak wryty. Chwilę później obaj mężczyźni
doskoczyli do dziewczyny, chcąc ją uchwycić. Pat odciągając ją w swoją stronę,
kopnął napastnika w zgięcie łokcia, a gdy ten chwycił się za bolące miejsce,
odwrócił się w stronę czarnowłosej.
- Nic mi… -
chciała go zapewnić, że nic jej nie dolega, ale Pat szarpnięty z nadludzką
siłą, uderzył w stojący przy ścianie regał, zrzucając z niego większość książek
i pamiątek. Stanął na nogi natychmiast, ale ten drugi zdążył już rzucić się w
jej stronę, warcząc przy tym głośno. To był ten moment. Chwila, w której bez
zastanowienia zareagowała w obliczu zagrożenia.
- Nie! –
krzyknęła, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, która jakby natrafiła na
niewidzialną barierę i zmagała się z nią. Powietrze zadrżało, a potem wybuchło,
posyłając napastnika w stronę drzwi. Pat chwycił wyciągniętą dłoń dziewczyny,
przyciągając ją do siebie. Nie protestowała, bo gdzieś w głębi serca czuła, że
robi dobrze.
- Trzymaj
się – krzyknął.
Zarzucając
ramiona na jego szyję, zamknęła oczy. Coś ich porwało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)