wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział IV



Od dłuższej chwili leżałam w łóżku i nasłuchałam odgłosów dochodzących z sąsiednich pomieszczeń. W mojej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo pytań, które po wczorajszej rozmowie z Millinganem podsycił niepokój o ojca i dziwne przeczucie, że tajemnica jego zniknięcia to zaledwie początek tej dziwnej przygody. Włożyłam na siebie rzeczy, które poprzedniego wieczora pożyczyła mi Alice i przejrzałam się w małym lustrze wiszącym przy drzwiach. Nie wyglądałam za dobrze i tak też się czułam. Wygodna część mnie tęskniła za przytulnym pokojem i łazienką zaprojektowaną przez Wiktora Johnsa gdzie oprócz upragnionej w tym momencie wanny i gorącej wody, znajdowały się moje ulubione sole do kąpieli i puchate ręczniki. Przywołałam się jednak do porządku i biorąc głęboki oddech, otworzyłam drzwi na korytarz, by po raz kolejny – tym razem na spokojnie – zmierzyć się z wielką niewiadomą mojego nowego życia.

środa, 15 października 2014

Rozdział III



Colette siedziała w salonie otoczona grupą bacznie obserwujących ją ludzi, wśród których znajdował się Patrick, Alice oraz Millingan. Słuchała uważnie wszystkiego o czym mówił, ale niecierpliwiła się brakiem wieści o ojcu.

- Panie Millingan! – przerwała mu lekko podniesionym głosem. – Z całym szacunkiem, ale nie interesuje mnie w tej chwili miejsce naszego pobytu i te wszystkie zasady, których powinnam tutaj przestrzegać. Przynajmniej nie teraz. Chcę się dowiedzieć, gdzie u diabła jest mój ojciec!

Po tym wybuchu odetchnęła gwałtownie i lekko speszona swoim zachowaniem, rozejrzała się po pomieszczeniu z niepokojem.

- Nie wiem, gdzie jest twój ojciec, ale mam przeczucie, że nic mu nie jest. Odchodząc  poprosił, bym otoczył cię opieką. Nie chcieliśmy ingerować w twoje dotychczasowe życie, wierząc, że jesteś bezpieczna. Po prostu cię obserwowaliśmy.

- Obserwowaliście? – zapytała szeptem i instynktownie spojrzała w kierunku Patricka.

- Zgadza się. Poprosiłem Patricka, aby miał na ciebie oko.

- Próbowałam się z panem skontaktować. Znalazłam adres pańskiej firmy w jego gabinecie. Nikt nie był jednak w stanie określić kiedy i czy w ogóle będzie pan dostępny – odrzekła zdezorientowana.

- Wiem. Doniesiono mi o tym. Uznałem, że lepiej będzie jeśli odwlekę w czasie nasze spotkanie.

- Nie rozumiem – odpowiedziała. – Ojciec mówił, że…

- Henry chciał przede wszystkim trzymać cię z dala od kłopotów – przerwał jej. Łudziłem się, że nikt nie dowie się o twoim istnieniu. Chciałem, żebyś ułożyła sobie wszystko i szła naprzód.

- Ułożyła sobie wszystko? – zapytała poirytowana. – Pan chyba żartuje. Od dłuższego czasu w mojej głowie istnieją tylko pytania, których z każdym dniem przybywa. Te dziwne rzeczy… - zawiesiła się, spoglądając przed siebie nieobecnym wzrokiem. – To co się ze mną działo – spojrzała na wnętrze swoich dłoni. 

- Moi drodzy – rzekł staruszek. – Zostawcie mnie z Colette.

Wszyscy skierowali się w stronę drzwi. Alice zatrzymała się obok fotela, w którym siedziała Colette i kładąc dłoń na jej ramieniu, uśmiechnęła się delikatnie, po czym ruszyła za pozostałymi.

- Henry coś jednak ci wyjaśnił, prawda? – zapytał Millingan.

- Tak. Na kilka dni przed zniknięciem był świadkiem kolejnego z incydentów.

- Incydentów?

- To były różne dziwne rzeczy. Czasami kiedy się mocno zamyśliłam, wokół migotało światło, paliły się żarówki. Kiedy gwałtownie poruszyłam ręką, coś spadało z mebli, drzwi się zamykały… - przerwała drżącym głosem. Spojrzała jednak w twarz siedzącego obok mężczyzny i zachęcona jego przyjaznym spojrzeniem, kontynuowała.

- Sprzeczaliśmy się o wyjście na imprezę – uśmiechnęła się pod nosem. – Teraz to wydaje się takie głupie. Chciałam pójść do klubu z koleżankami, ale on upierał się, że to niebezpieczne. Zdenerwowałam się i chyba powiedziałam coś o mamie.

Millingan zmrużył oczy coraz bardziej zaciekawiony. Chciał usłyszeć coś więcej o matce dziewczyny, ale ta nie pociągnęła tego wątku.

- Podniósł głos stanowczo zabraniając mi wyjścia z domu. Krzyczałam i gestykulowałam rękoma, a wtedy ze stołu z impetem spadło kilka przedmiotów. Wszystko roztrzaskało się u naszych stóp. Ojciec nagle złagodniał. Ja z kolei byłam nieźle wystraszona. Do tamtej pory wmawiałam sobie, że mam jakieś omamy i to wszystko tak naprawdę to przypadki – po prostu. Przytulił mnie do siebie i powiedział, że wszystko jest dobrze i żebym się nie bała. Później siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy.

- Co ci powiedział?

- Wyjaśnił mi, że nie zwariowałam – odpowiedziała z wypiekami na twarzy. – Pokazał kilka sztuczek z przedmiotami unoszącymi się w powietrzu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Zasypałam go pytaniami, ale dowiedziałam się tylko, że niektórzy ludzie posiadają takie dary, a te uaktywniają się na różnych etapach życia. On zaczął w wieku dziewięciu lat i nie miał nikogo, kto mógłby mu to wytłumaczyć.

- Wychował się w domu dziecka – dodał staruszek.

- Tam się poznaliście, prawda? – zapytała Colette. - Tata trochę o tym mówił.

- Tak, trafiłem tam na rok przed osiągnięciem pełnoletniości. Moje zdolności były już rozwinięte i co najważniejsze - zaakceptowane.

- Pan też…? – zaciekawiła się.

- Tak. Kiedy spotkałem Henryego od roku ukrywał się ze swoim darem, ale wśród personelu i mieszkańców zasłynął jako dziwak. Zdradziłem się przed nim, żeby wiedział, że może mi ufać. Od tamtej pory starałem się mu pomagać – uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Ale mówiłaś, że ostrzegł cię, iż coś może mu się stać.

- W wieczór przed zniknięciem wrócił do domu strasznie niespokojny. Chciał, abym posiedziała z nim przy kominku. Milczał zapatrzony w ogień niemal godzinę. Potem jednak popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i powiedział, że wśród „obdarzonych” osób są również ci źli. I że naraził się im dawno temu. Nie chciał zdradzić mi żadnych szczegółów. Poinformował jednak, że w razie gdyby coś mu się stało, powinnam skontaktować się z panem.

- To wszystko?

- Tak. Następnego dnia już go nie było. Nie zabrał telefonu, samochodu ani ubrań. Wszystko wydawało się być na swoim  miejscu. Jednak jego łóżko było nietknięte.

- Colette – Millingan zaczął delikatnie nachylając się w jej kierunku. – Przypomnij sobie dokładnie, czy na pewno nic nie zniknęło?

- Ja… Nie jestem pewna, wydaje mi się, że nie – odrzekła lekko zaskoczona nachalnością mężczyzny. – Dlaczego pan pyta?

- Po prostu, chcę się dowiedzieć, dokąd się udał. Każda wskazówka może być cenna.

Colette odetchnęła głęboko zrezygnowana i przetarła twarz dłońmi. Poczuła ogromne wyczerpanie spowodowane wcześniejszymi zdarzeniami i rozmową z Millinganem

- Cóż. To była długa noc – rzekł mężczyzna wstając z fotela. – Powinnaś się położyć.

- Chyba tak. Jestem strasznie zmęczona.

- Trafisz do pokoju? – zapytał z troską w głosie.

- Tak, proszę się nie kłopotać – odpowiedziała, po czym ruszyła w stronę drzwi. Chwytając za klamkę, odwróciła twarz w stronę mężczyzny.

- Dobranoc, Colette. Jutro jest nowy dzień i wszystko wyda ci się nieco jaśniejsze. Pamiętaj, tutaj jesteś bezpieczna – powiedział.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział II



Mogłaby przysiąc, że przez chwilę ich stopy były oderwane od ziemi. Nie chciała dociekać co właściwie się z nimi dzieje, więc ufając trzymającemu ją w ramionach chłopakowi, mocniej zacisnęła powieki.

- Jesteśmy na miejscu – Pat przejechał dłońmi po plecach dziewczyny, próbując odsunąć ją od siebie. Colette zaskoczona otworzyła oczy i zdezorientowana obejrzała się dookoła. Pomieszczenie było ogromne i przypomniało jej hangar, w którym przed laty oglądała samoloty podczas wycieczki szkolnej. Chciała zrobić krok do tyłu, ale zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie natychmiastowa reakcja chłopaka.

- Spokojnie. To normalne za pierwszym razem – podtrzymał ją za ramiona i uśmiechnął się do niej delikatnie. – Chodź – obrócił ją lekko w stronę ściany, w której znajdowały się wąskie drzwi. Jak na zawołanie wybiegła przez nie grupa ludzi. Colette zatrzymała się przestraszona i spojrzała na chłopaka.

- Nie bój się. To przyjaciele – szepnął uspokajająco.

- Znam tego mężczyznę – odpowiedziała wskazując skinieniem głowy na osobę przewodniczącą pozostałym.

- Moja droga Colette – zaczął staruszek – pamiętasz mnie, prawda? Jestem John, John Millingan.

Dziewczyna pokiwała głową na znak zgody i objęła ramiona dłońmi. Pat zdając sobie sprawę z faktu, iż Colette wciąż stoi w skąpym stroju, w którym drzemała na łóżku, zdjął swój płaszcz i zarzucił go na jej drżące ciało.

- Dziękuję Patricku - rzekł Millingan, po czym zwrócił się w stronę dziewczyny. - Przepraszam. Jesteś zmarznięta – zaczął prowadzić ją w stronę drzwi. Colette pozwoliła się skierować w ich kierunku, ale odwróciła się, by nie stracić z oczu chłopaka, który oddał jej swoje okrycie. Stał w tyle otoczony przez troje młodych ludzi, którzy podekscytowani mówili jeden przez drugiego.

- Chodź moja droga. Musisz się ogrzać i przebrać. Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Czy mój ojciec nie żyje? – podniosła głos – Panie Millingan, proszę mi powiedzieć, czy on nie żyje? Wielokrotnie powtarzał, że jeśli coś mu się… - tutaj zawahała się – stanie, to pan się mną zaopiekuje. To z panem powinnam nawiązać…

- Colette – przerwał jej stanowczo – wejdźmy do środka, a odpowiem na wszystkie twoje pytania.

Millingan wprowadził dziewczynę do małego pokoju, w którym oprócz małego wąskiego łóżka znajdował się tylko nocny stolik z lampką.

- Przepraszam, wiem, że nie wygląda to zbyt przytulnie.

- Gdzie jesteśmy? – zapytała siadając na nieco twardym materacu.

- To jedna z naszych… kryjówek. Zatrzymujemy się tutaj, podczas pobytu na zachodzie.

Nagle rozległo się pukanie, a zaraz potem drzwi uchyliły się nieco i zajrzała przez nie młoda uśmiechnięta dziewczyna.

- Wejdź Alice. Colette to jest moja siostrzenica Alice.

- Przyniosłam ci kilka moich ubrań i buty. Jeśli nie będą pasować spytamy Kim albo Natalie – wyciągnęła rzeczy w stronę Colette.

- Dziękuję.

- Poczekam w salonie – rzucił Millingan i opuścił pokój.

W pomieszczeniu zapanowała cisza.

- Trochę dużo jak na jedną noc, prawda? – zapytała z uśmiechem Alice i usiadła obok na łóżku.

- Tata ostrzegał, że może dojść do czegoś takiego. Mimo wszystko jednak, czuję się skołowana – spojrzała na rzeczy dostarczone przez dziewczynę.

- Jaki masz rozmiar stopy?

- 38.

- To jest 39. Będą nieco za duże, ale na początek chyba lepsze niż bose stopy – zaśmiała się Alice. To nowa para, jeszcze jej nie zakładałam. Mam takich kilka na treningi.

-Treningi?

Alice uśmiechnęła się zagadkowo i odpowiedziała – o tym później. Przebierz się. Salon jest na lewo, drzwi będą otwarte – dodała i wyszła z pokoju.

Colette westchnęła głęboko, czując, że powoli schodzi z niej stres i napięcie wywołane poprzednim zdarzeniem. Przejrzała ubrania i wybierając szare dresowe spodnie oraz luźną białą bluzkę z długim rękawem, postanowiła się przebrać. Zdjęła piżamę i składając ją w kostkę, ułożyła na łóżku, gdzie jej wzrok powędrował do płaszcza chłopaka. „Patrick, tak ma na imię” – pomyślała. Chwilę później wyszła na ciemny korytarz i skierowała się w stronę pomieszczenia, z którego dochodziły przyciszone głosy. Kiedy stanęła w progu, zaległa cisza, a zebrane osoby utkwiły w niej wzrok.

- Usiądź Colette – powiedział Millingan, wskazując dłonią jeden z foteli.

piątek, 4 lipca 2014

Bohaterowie

Pat




Colette

Rozdział I



Pat stał oparty o framugę drzwi balkonowych i obserwował leżącą w łóżku dziewczynę. Ułożona na boku z długimi, smukłymi i podkulonymi nieco nogami, spała z głową na prawej ręce. Czarne loki rozrzucone na poduszce mieniły się w ciepłym świetle nocnej lampki. Oddychała miarowo. Chłopak zarejestrował głuchy dźwięk dochodzący z korytarza na parterze.

- Do roboty Pat – mruknął pod nosem, rozdrażniony swoim beztroskim zachowaniem. Chciał do niej podejść, ale wtedy się obudziła. Zupełnie nagle otworzyła oczy i uniosła głowę, spoglądając prosto w jego twarz. Pat szybko ukrył zaskoczenie i przybrał stanowczy wyraz twarzy.

- Kim jesteś? – zapytała unosząc się na rękach.

- Musimy stąd iść. Ktoś jest na dole. Przyszedł po ciebie – odpowiedział podchodząc powoli w jej stronę. Gwałtownie zerwała się z materaca i stanęła obok nocnej szafki.

- Nie bój się – uspokoił ją.

- Nie boję się ciebie – szepnęła, zerkając w stronę drzwi, przez które w tej samej chwili wpadł do pokoju wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna. Spojrzał na nią z furią w oczach i uśmiechem na ustach, ale kiedy zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze, stanął jak wryty. Chwilę później obaj mężczyźni doskoczyli do dziewczyny, chcąc ją uchwycić. Pat odciągając ją w swoją stronę, kopnął napastnika w zgięcie łokcia, a gdy ten chwycił się za bolące miejsce, odwrócił się w stronę czarnowłosej.

- Nic mi… - chciała go zapewnić, że nic jej nie dolega, ale Pat szarpnięty z nadludzką siłą, uderzył w stojący przy ścianie regał, zrzucając z niego większość książek i pamiątek. Stanął na nogi natychmiast, ale ten drugi zdążył już rzucić się w jej stronę, warcząc przy tym głośno. To był ten moment. Chwila, w której bez zastanowienia zareagowała w obliczu zagrożenia.

- Nie! – krzyknęła, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, która jakby natrafiła na niewidzialną barierę i zmagała się z nią. Powietrze zadrżało, a potem wybuchło, posyłając napastnika w stronę drzwi. Pat chwycił wyciągniętą dłoń dziewczyny, przyciągając ją do siebie. Nie protestowała, bo gdzieś w głębi serca czuła, że robi dobrze.
- Trzymaj się – krzyknął.

Zarzucając ramiona na jego szyję, zamknęła oczy. Coś ich porwało.