środa, 15 października 2014

Rozdział III



Colette siedziała w salonie otoczona grupą bacznie obserwujących ją ludzi, wśród których znajdował się Patrick, Alice oraz Millingan. Słuchała uważnie wszystkiego o czym mówił, ale niecierpliwiła się brakiem wieści o ojcu.

- Panie Millingan! – przerwała mu lekko podniesionym głosem. – Z całym szacunkiem, ale nie interesuje mnie w tej chwili miejsce naszego pobytu i te wszystkie zasady, których powinnam tutaj przestrzegać. Przynajmniej nie teraz. Chcę się dowiedzieć, gdzie u diabła jest mój ojciec!

Po tym wybuchu odetchnęła gwałtownie i lekko speszona swoim zachowaniem, rozejrzała się po pomieszczeniu z niepokojem.

- Nie wiem, gdzie jest twój ojciec, ale mam przeczucie, że nic mu nie jest. Odchodząc  poprosił, bym otoczył cię opieką. Nie chcieliśmy ingerować w twoje dotychczasowe życie, wierząc, że jesteś bezpieczna. Po prostu cię obserwowaliśmy.

- Obserwowaliście? – zapytała szeptem i instynktownie spojrzała w kierunku Patricka.

- Zgadza się. Poprosiłem Patricka, aby miał na ciebie oko.

- Próbowałam się z panem skontaktować. Znalazłam adres pańskiej firmy w jego gabinecie. Nikt nie był jednak w stanie określić kiedy i czy w ogóle będzie pan dostępny – odrzekła zdezorientowana.

- Wiem. Doniesiono mi o tym. Uznałem, że lepiej będzie jeśli odwlekę w czasie nasze spotkanie.

- Nie rozumiem – odpowiedziała. – Ojciec mówił, że…

- Henry chciał przede wszystkim trzymać cię z dala od kłopotów – przerwał jej. Łudziłem się, że nikt nie dowie się o twoim istnieniu. Chciałem, żebyś ułożyła sobie wszystko i szła naprzód.

- Ułożyła sobie wszystko? – zapytała poirytowana. – Pan chyba żartuje. Od dłuższego czasu w mojej głowie istnieją tylko pytania, których z każdym dniem przybywa. Te dziwne rzeczy… - zawiesiła się, spoglądając przed siebie nieobecnym wzrokiem. – To co się ze mną działo – spojrzała na wnętrze swoich dłoni. 

- Moi drodzy – rzekł staruszek. – Zostawcie mnie z Colette.

Wszyscy skierowali się w stronę drzwi. Alice zatrzymała się obok fotela, w którym siedziała Colette i kładąc dłoń na jej ramieniu, uśmiechnęła się delikatnie, po czym ruszyła za pozostałymi.

- Henry coś jednak ci wyjaśnił, prawda? – zapytał Millingan.

- Tak. Na kilka dni przed zniknięciem był świadkiem kolejnego z incydentów.

- Incydentów?

- To były różne dziwne rzeczy. Czasami kiedy się mocno zamyśliłam, wokół migotało światło, paliły się żarówki. Kiedy gwałtownie poruszyłam ręką, coś spadało z mebli, drzwi się zamykały… - przerwała drżącym głosem. Spojrzała jednak w twarz siedzącego obok mężczyzny i zachęcona jego przyjaznym spojrzeniem, kontynuowała.

- Sprzeczaliśmy się o wyjście na imprezę – uśmiechnęła się pod nosem. – Teraz to wydaje się takie głupie. Chciałam pójść do klubu z koleżankami, ale on upierał się, że to niebezpieczne. Zdenerwowałam się i chyba powiedziałam coś o mamie.

Millingan zmrużył oczy coraz bardziej zaciekawiony. Chciał usłyszeć coś więcej o matce dziewczyny, ale ta nie pociągnęła tego wątku.

- Podniósł głos stanowczo zabraniając mi wyjścia z domu. Krzyczałam i gestykulowałam rękoma, a wtedy ze stołu z impetem spadło kilka przedmiotów. Wszystko roztrzaskało się u naszych stóp. Ojciec nagle złagodniał. Ja z kolei byłam nieźle wystraszona. Do tamtej pory wmawiałam sobie, że mam jakieś omamy i to wszystko tak naprawdę to przypadki – po prostu. Przytulił mnie do siebie i powiedział, że wszystko jest dobrze i żebym się nie bała. Później siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy.

- Co ci powiedział?

- Wyjaśnił mi, że nie zwariowałam – odpowiedziała z wypiekami na twarzy. – Pokazał kilka sztuczek z przedmiotami unoszącymi się w powietrzu. Cieszyłam się jak małe dziecko. Zasypałam go pytaniami, ale dowiedziałam się tylko, że niektórzy ludzie posiadają takie dary, a te uaktywniają się na różnych etapach życia. On zaczął w wieku dziewięciu lat i nie miał nikogo, kto mógłby mu to wytłumaczyć.

- Wychował się w domu dziecka – dodał staruszek.

- Tam się poznaliście, prawda? – zapytała Colette. - Tata trochę o tym mówił.

- Tak, trafiłem tam na rok przed osiągnięciem pełnoletniości. Moje zdolności były już rozwinięte i co najważniejsze - zaakceptowane.

- Pan też…? – zaciekawiła się.

- Tak. Kiedy spotkałem Henryego od roku ukrywał się ze swoim darem, ale wśród personelu i mieszkańców zasłynął jako dziwak. Zdradziłem się przed nim, żeby wiedział, że może mi ufać. Od tamtej pory starałem się mu pomagać – uśmiechnął się do swoich wspomnień. – Ale mówiłaś, że ostrzegł cię, iż coś może mu się stać.

- W wieczór przed zniknięciem wrócił do domu strasznie niespokojny. Chciał, abym posiedziała z nim przy kominku. Milczał zapatrzony w ogień niemal godzinę. Potem jednak popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i powiedział, że wśród „obdarzonych” osób są również ci źli. I że naraził się im dawno temu. Nie chciał zdradzić mi żadnych szczegółów. Poinformował jednak, że w razie gdyby coś mu się stało, powinnam skontaktować się z panem.

- To wszystko?

- Tak. Następnego dnia już go nie było. Nie zabrał telefonu, samochodu ani ubrań. Wszystko wydawało się być na swoim  miejscu. Jednak jego łóżko było nietknięte.

- Colette – Millingan zaczął delikatnie nachylając się w jej kierunku. – Przypomnij sobie dokładnie, czy na pewno nic nie zniknęło?

- Ja… Nie jestem pewna, wydaje mi się, że nie – odrzekła lekko zaskoczona nachalnością mężczyzny. – Dlaczego pan pyta?

- Po prostu, chcę się dowiedzieć, dokąd się udał. Każda wskazówka może być cenna.

Colette odetchnęła głęboko zrezygnowana i przetarła twarz dłońmi. Poczuła ogromne wyczerpanie spowodowane wcześniejszymi zdarzeniami i rozmową z Millinganem

- Cóż. To była długa noc – rzekł mężczyzna wstając z fotela. – Powinnaś się położyć.

- Chyba tak. Jestem strasznie zmęczona.

- Trafisz do pokoju? – zapytał z troską w głosie.

- Tak, proszę się nie kłopotać – odpowiedziała, po czym ruszyła w stronę drzwi. Chwytając za klamkę, odwróciła twarz w stronę mężczyzny.

- Dobranoc, Colette. Jutro jest nowy dzień i wszystko wyda ci się nieco jaśniejsze. Pamiętaj, tutaj jesteś bezpieczna – powiedział.