Mogłaby przysiąc, że przez chwilę ich stopy były
oderwane od ziemi. Nie chciała dociekać co właściwie się z nimi dzieje, więc
ufając trzymającemu ją w ramionach chłopakowi, mocniej zacisnęła powieki.
- Jesteśmy na miejscu – Pat przejechał dłońmi po
plecach dziewczyny, próbując odsunąć ją od siebie. Colette zaskoczona otworzyła
oczy i zdezorientowana obejrzała się dookoła. Pomieszczenie było ogromne i
przypomniało jej hangar, w którym przed laty oglądała samoloty podczas
wycieczki szkolnej. Chciała zrobić krok do tyłu, ale zachwiała się i byłaby
upadła, gdyby nie natychmiastowa reakcja chłopaka.
- Spokojnie. To normalne za pierwszym razem –
podtrzymał ją za ramiona i uśmiechnął się do niej delikatnie. – Chodź – obrócił
ją lekko w stronę ściany, w której znajdowały się wąskie drzwi. Jak na
zawołanie wybiegła przez nie grupa ludzi. Colette zatrzymała się przestraszona
i spojrzała na chłopaka.
- Nie bój się. To przyjaciele – szepnął uspokajająco.
- Znam tego mężczyznę – odpowiedziała wskazując skinieniem
głowy na osobę przewodniczącą pozostałym.
- Moja droga Colette – zaczął staruszek – pamiętasz mnie,
prawda? Jestem John, John Millingan.
Dziewczyna pokiwała głową na znak zgody i objęła
ramiona dłońmi. Pat zdając sobie sprawę z faktu, iż Colette wciąż stoi w skąpym
stroju, w którym drzemała na łóżku, zdjął swój płaszcz i zarzucił go na jej
drżące ciało.
- Dziękuję Patricku - rzekł Millingan, po czym zwrócił się w stronę dziewczyny. - Przepraszam. Jesteś zmarznięta – zaczął prowadzić ją w stronę drzwi. Colette pozwoliła
się skierować w ich kierunku, ale odwróciła się, by nie stracić z oczu
chłopaka, który oddał jej swoje okrycie. Stał w tyle otoczony przez troje
młodych ludzi, którzy podekscytowani mówili jeden przez drugiego.
- Chodź moja droga. Musisz się ogrzać i przebrać.
Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Czy mój ojciec nie żyje? – podniosła głos – Panie Millingan,
proszę mi powiedzieć, czy on nie żyje? Wielokrotnie powtarzał, że jeśli coś mu
się… - tutaj zawahała się – stanie, to pan się mną zaopiekuje. To z panem
powinnam nawiązać…
- Colette – przerwał jej stanowczo – wejdźmy do
środka, a odpowiem na wszystkie twoje pytania.
Millingan wprowadził dziewczynę do małego pokoju, w
którym oprócz małego wąskiego łóżka znajdował się tylko nocny stolik z lampką.
- Przepraszam, wiem, że nie wygląda to zbyt
przytulnie.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała siadając na nieco
twardym materacu.
- To jedna z naszych… kryjówek. Zatrzymujemy się
tutaj, podczas pobytu na zachodzie.
Nagle rozległo się pukanie, a zaraz potem drzwi
uchyliły się nieco i zajrzała przez nie młoda uśmiechnięta dziewczyna.
- Wejdź Alice. Colette to jest moja siostrzenica
Alice.
- Przyniosłam ci kilka moich ubrań i buty. Jeśli nie
będą pasować spytamy Kim albo Natalie – wyciągnęła rzeczy w stronę Colette.
- Dziękuję.
- Poczekam w salonie – rzucił Millingan i opuścił
pokój.
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Trochę dużo jak na jedną noc, prawda? – zapytała z
uśmiechem Alice i usiadła obok na łóżku.
- Tata ostrzegał, że może dojść do czegoś takiego.
Mimo wszystko jednak, czuję się skołowana – spojrzała na rzeczy dostarczone
przez dziewczynę.
- Jaki masz rozmiar stopy?
- 38.
- To jest 39. Będą nieco za duże, ale na początek
chyba lepsze niż bose stopy – zaśmiała się Alice. To nowa para, jeszcze jej nie
zakładałam. Mam takich kilka na treningi.
-Treningi?
Alice uśmiechnęła się zagadkowo i odpowiedziała – o tym
później. Przebierz się. Salon jest na lewo, drzwi będą otwarte – dodała i
wyszła z pokoju.
Colette westchnęła głęboko, czując, że powoli
schodzi z niej stres i napięcie wywołane poprzednim zdarzeniem. Przejrzała
ubrania i wybierając szare dresowe spodnie oraz luźną białą bluzkę z długim
rękawem, postanowiła się przebrać. Zdjęła piżamę i składając ją w kostkę, ułożyła
na łóżku, gdzie jej wzrok powędrował do płaszcza chłopaka. „Patrick, tak ma na
imię” – pomyślała. Chwilę później wyszła na ciemny korytarz i skierowała się w
stronę pomieszczenia, z którego dochodziły przyciszone głosy. Kiedy stanęła w
progu, zaległa cisza, a zebrane osoby utkwiły w niej wzrok.
- Usiądź Colette – powiedział Millingan, wskazując
dłonią jeden z foteli.